Jest sobotni poranek. Miał być gorący, jest na tyle chłodny, że szukam dłuższego rękawa. Cisza. Siedzę na trawie. Wokół mnie krążą kosy wyjadające coś z ziemi. Lawenda budzi się samotnie, bo wszystkie trzmiele pojawiają się na niej koło południa. Zatapiam się w tym co widzę, słyszę i czuję. Symfonia dźwięków tak różnorodna, że zamykam oczy, aby to wszystko pomieścić. Stopy całą powierzchnią dotykają trawy. Są mokre od rosy. Jedno z indiańskich plemion, stopy w butach określa jako niewidome?W butach na co dzień dobrze wyglądamy, szybko i bezpiecznie chodzimy, chronimy je przed skaleczeniami. No i pożądamy ich pod wpływem presji kulturowej. Lato to idealny moment, aby je zrzucić. Mamy taką potrzebę i to bardzo silną. Widzę ją w poznańskich parkach, albo nad Maltą. Stęsknieni za pierwotnym kontaktem z Ziemią wracamy do źródeł.
Kładę się na plecach, łapię chwilę i zapamiętuję emocjami. Dotykam dłonią roślin, przeczesuję szałwię, muskają mnie gładkie liście frezji. Inną fakturę mają mięsiste liście rozchodnika. Każdy dotyk wywołuje inne skojarzenia i doznania. Stop klatka. Jestem częścią natury. Wychodzę z plastikowego pancerza, Wracam tam, skąd przyszłam.