Mam ogromną słabość do rozważań lingwistycznych. Doszukuję się w nich znaczenia rozmaitych słów używanych potocznie, nad którymi zazwyczaj nie ma czasu się zastanowić. Język jakim się posługujemy ma jednak ogromy wpływ na to jak odczuwamy życie, więc wydaje mi się to całkiem pożytecznym zajęciem ;-). Po powrocie z Indii, gdzie czas toczy się zupełnie inaczej nawet w dużych miastach, przyglądam się czym on jest dla Europejczyków i Europejek. Najwyraźniej czymś, co powoduje ich dyskomfort psychiczny. Kiedy szukam połączeń słowa „czas” z powszechnie używanymi czasownikami to wychodzi na to, że go: nie mamy (będąc w permanentnym niedoczasie), nadrabiamy, oszukujemy, wykorzystujemy, zabijamy, spędzamy. Nawet ostatnie słowo niesie ze sobą ładunek przeganiania, przeżywania w jakiś pośpieszny sposób. No cóż….Do tego jeszcze można dołożyć słowo: zarządzanie czasem. Skoro go nie mamy, to czym chcemy zarządzać? Brzmi jak próba kontrolowania czegoś, czego i tak nie uchwycimy, bo on płynie bez względu na to czy zarządzimy nim czy nie. Czas to jedno ze zjawisk nie dających człowiekowi spokoju od początku, kiedy go ponazywał i podzielił na jednostki. Wolę płynąć z czasem, mieć świadomość jego upływu odmierzanego zmianą pór roku. Nie ucieknę od niego w naszej kulturze i mam tego świadomość. Tez go kontroluję chcąc nie chcąc, bo nie lubię się spóźniać, nawet za cenę czekania na drugą osobę. Warto go jednak oswoić na tyle, aby mówić o nim z delikatnością i celebracją, cieszyć się chwilą obecną i nie wybiegać tam, gdzie jest więcej niewiadomych niż wiadomych; Przeszłości już nie ma, a przyszłość będzie ważna jak stanie się teraźniejszością. Jest tylko TERAZ.